Chocky
Administrator
Dołączył: 08 Mar 2011
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: polska
|
Wysłany: Wto 20:19, 06 Gru 2011 Temat postu: 06.12.2011r - Mikołajkowy, luźny spacer w siodle |
|
|
Ostatnio przechodzę kryzys. Zaszyłam się w swoim pokoju, a większość czasu spędzam na obserwowanie podjazdu WSR Cavalcade siedząc na parapecie, z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach. Kilka wydarzeń ostatnimi czasy sprawiło, że czułam się co najmniej źle. Mianowicie; Michał, facet któremu zaufałam, odszedł po jednej z kłótni ze swojego stanowiska. Widocznie, nie było nam to pisane. Szkoda tylko, że wszystkie obowiązki stajenne leżą na moich, i reszty Cavalcadowskich dziewczyn, barkach. Czas który spędzałam w stajni ograniczał się do karmienia porannego i sprowadzania koni pastwiska. Dzisiejszego dnia było jednak inaczej. Zwlekłam się z łóżka, wskoczyłam w ulubione, znoszone bryczesy i ruszyłam w stronę budynków stajni. Po drodze chwyciłam kantar i uwiąz, zatrzymałam się dopiero pod boksem Havanny. Zacmokałam, kładąc dłoń na drzwiczkach. Karuska fuknęła, spoglądając ciekawsko w moją stronę. Położyła uszy, nie atakując jednak krat z przeraźliwym kwikiem. Weszłam do środka, gładząc ją po szyi i zakładając kantar. Gdy dopięłam uwiąz, podrzuciła głową, zła. Wzdychnęłam, wyprowadzając ją na zewnątrz. Poruszała się energicznie, zamiatając ogonem na boki. Przywiązałam ją na myjce na dwa uwiązy, zdejmując derkę i czyszcząc jej ciało. Jako, że zaczęliśmy derkować wcześniej klacz, nie zarosła i nie brudziła się nazbyt. Rozczyściłam strzałki i zaczęłam siodłać. Oczywiście, nie odbyło się bez dzikich prób zabicia mnie. Jednak uszłam z życiem i byłam gotowa na krótki teren. Narzuciłam fioletowy czaprak i wszechstronne siodło. Następnie założyłam hackamore i dopięłam wszelakie paseczki. Wyprowadziłam przed stajnie, prowadząc ją przy swoim ramieniu. Zatrzymałam na podjeździe, wsadziłam stopę w strzemię i delikatnie siadłam w siodełko. Pogładziłam ją po szyi, nie pamiętając kiedy ostatnio siedziałam na jej szyi. Złapałam wodze na kontakt, delikatna łydka do przodu i stępem do przodu, przez wydreptaną ścieżkę do lasu. Wypychałam ją delikatnie bioderkami, gdy pnęła się w górę poprzez drogę między pastwiskami. Klacz była, o dziwo, rozluźniona i chętnie przemierzała teren. Strzygła uszami, spoglądając ciekawsko przed siebie. Bujała lśniącym ogonem na boki w takt swojego chodu. Wjechałyśmy do lasku, gdzie było czuć prawdziwą jesień. Trochę wiało, a liście szeleściły pod jej kopytami. Z gałęzi odleciał ptaszek, przez co wzdrygnęła się. Pilnowałam ją łydkami, pozwalając wyciągnąc szyję. Chciałam zapomnieć na jej grzbiecie o przykrościach dnia codziennego i sprawić, by i ona czuła się dobrze. A tereny były zdecydowanie tym, co angloarabka lubiła najbardziej. Dałam jej sygnał do kłusa, widząc prostą ścieżkę, dzisiaj ograniczymy się do chwilki szybszego chodu i większości stępa. Anglezowałam delikatnie, przytrzymując ją jednak w dosiadzie i wodzach, bo miała nadmiar energii widząc długą ścieżkę. Pokłusowałyśmy trochę i znów zatrzymałam. Zajechałyśmy na moje ulubione miejsce, w które wybrałam się w pierwszy teren z Michałem, gdzie pierwszy raz się... Chocky, skończ! Uśmiechnęłam się smutno, widząc starą kłodę obrastającą mechem, lazurową wodę jeziora i klif. Cała brzeg obsypany był złotymi liśćmi. Było tu cudownie, zdecydowanie ładniej aniżeli wiosną. Zsiadłam z niej na chwilkę, odpinając na luz popręg i pozwalając jej się chwile popaść. Siedziałam w owym miejscu przez 30minut, po czym wsiadłam na grzbiet i ruszyłyśmy drogą powrotną do domu. Po około godzinie dotarłyśmy na miejsce, zatrzymałam ją i pogłaskałam po szyi, zaraz się przytulając i wzdychając. Szkoda, że lata jej świetności minęły w nieodpowiednim miejscu i nie zostało mi więcej aniżeli delikatne treningi i długie spacery do lasu. Ucałowałam ją, moją ukochaną złośnicę, zsiadłam z grzbietu i rozsiodłałam. Założyłam derkę i ze słowami "kocham Cię maleńka" puściłam do reszty koni, na pastwisko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|