Skrzydlata
Dołączył: 26 Lip 2011
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: RSK Dolina Lodowego Wichru
|
Wysłany: Wto 13:25, 14 Lut 2012 Temat postu: 14.02.2012r. - teren |
|
|
Mając niewiele chęci uznałam, że pojadę sobie w teren na Sonacie. Klaczka była ostatnio markotna po śmierci Róży, ja również potrzebowałam odreagowania.
Wpadłam do Cavalcade i przywitałam się z moim grubaskiem. Sonata spojrzała na mnie mało wesoło, ale ze spokojem. Pogłaskałam ją po głowie, a ta przymrużyła oczy. Bidna jakaś była.
Poszłam po sprzęt, znaczy się siodło i ogłowie, położyłam wszystko obok boksu i wyprowadziłam klaczkę. Ta stanęła jak zwykle bardzo spokojnie, bez ruchu i mogłam bez problemu ją czyścić. Robiłam to dokładnie, bez pośpiechu, chciałam sprawić Sonacie przyjemność tym masażem.
Kiedy była już czyściutka, założyłam jej siodło i ogłowie. Aż przykro mi było na nią patrzyć, taka była jakaś osowiała, obojętna wręcz na otoczenie. Poklepałam ją lekko po łopatce i wyprowadziłam przed stajnię.
Wsiadłam szybko, po podciągnięciu popręgu i ruszyłam na zupełnym luzie na wodzy. Sonata człapała noga za nogą do wyjścia z terenu ośrodka.
Już za bramą Sonata nie co się ożywiła, nie miała dawno treningu na śniegu... Ogólnie dawno nie chodziła. Człapała sobie więc dość energicznie, ale jej uszy wędrowały raczej luźno na boki, tylko raz na jakiś czas czymś się interesowała, niestety bardzo krótko. Ciągle ją albo głaskałam, albo klepałam, starałam się pocieszyć, chociaż trudno było to robić, jak samemu nie jest się zbyt szczęśliwym.
Stępowałyśmy dosyć długo, Sonata już w ogóle przestała reagować na otaczający ją śnieg. Pociągnęłam więc znowu popręg i dodałam łydkę do kłusa. Sonata ruszyła ospale, więc pognałam ją mocniej, oczywiście na pełnym luzie na pyszczku. Pogłaskałam ją i w spokojnym tempie przemierzałyśmy białe lasy i pola.
Wyobraźcie sobie, że Sonata tylko spoglądała na sarny i zające, które uciekały jej przed nosem, nawet nie machnęła niespokojnie łbem. Truchtała przed siebie i tylko reagowała na najdelikatniejsze z mojej strony pomoce.
W końcu znalazłyśmy się na długiej prostej. Uznałam, że możemy zagalopować, więc dałam Soni mocniejszą łydkę i poczułam, jak ta cała wielka masa się rozpędza. Galop na jej grzbiecie zawsze mi się podobał. Czuło się te wielkie kopyta odciskające swoje ślady w miękkim, świeżo spadłym śniegu, jak ta ciężka kobyłka odbija się od ziemi, która odpowiada głuchym echem. I wiatr we włosach...
Galopowałabym tak przez całe życie, gdyby nie to, że kończyła nam się prosta, a nie chciałam narażać klaczki na upadek, który mógłby się zdarzyć na lodzie, na zakręcie. Zwolniłam więc do kłusa i dałam truchtać dalej. Sonata prychnęła w zimnym powietrzu, a po dość szybkim galopie rozpędziła się także w kłusie, szła energiczniej, ale była skupiona na mnie.
W lekkim truchcie podjechaliśmy pod górkę i tam się zatrzymałyśmy. Spojrzałyśmy obie prosto przed siebie i wzrokiem objęłyśmy całą dolinę. Widziałam Cavalcade, a gdzieś daleko, niknąc w oddali, widoczna była Dolina Lodowego Wichru. Wydawało się tak blisko... A było jakieś trzydzieści kilometrów stąd. Dziwne...
Sonata zaczęła się niepokoić, więc znalazłyśmy delikatny spad i zjechałyśmy na powrót do doliny. Stąd kłusikiem wymieszanym ze stępem dojechałyśmy z powrotem do stajni.
Zeszłam z Sonaty i szybko założyłam na nią derkę. W stajni odchylałam ją i zdejmowałam z niej sprzęt. Zostawiłam ją memłającą cukierka. Sprzęt odniosłam do siodlarni.
Post został pochwalony 0 razy
|
|