Forum  Strona Główna

 Zajeżdżanie

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Skrzydlata




Dołączył: 26 Lip 2011
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: RSK Dolina Lodowego Wichru

PostWysłany: Śro 17:21, 28 Gru 2011    Temat postu: Zajeżdżanie

Właściwie od źrebaka Sonata była przyzwyczajana do najprostszych czynności z codziennego życia. Bardzo szybko nauczyła się stać w miejscu podczas czyszczenia, nosić kantar, pojęła sens chodzenia na lonży. Do trzeciego roku życia pojęła wszystkie czynności, które wymagane były do zaczęcia zajeżdżania, jednak przymusowa przerwa trochę opóźniła ten proces. W wieku czterech lat zaczynamy właściwą pracę.
Początki zajeżdżania odbywają się wczesnym latem, terminy poszczególnych etapów uwzględniają pojedyncze wolne dni co jakiś czas, by klacz nie znudziła się.

26 czerwca - 10 lipca lonżowanie z ogłowiem i siodłem
Sonata przyzwyczajona już była do obecności delikatnego wędzidła w pysku od 3 roku życia. Trening przez te dwa tygodnie wyglądał następująco: do stajni przyjeżdżam koło 12, zabieram Sonatę z pastwiska i przez jakąś godzinę dokładnie ją czyszczę, jeśli trzeba, wprowadzam ją na myjkę, od czasu do czasu przyzwyczajam do odkurzacza. Klaczka dzielnie znosi moje wymysły w związku z jej fryzurą - to siatka na grzywie, koreczki, zapleciony ogon. Przyzwyczajam ją również do zawijania owijek, zakładania derki. Przez jakiś czas nie jest już dziwne, gdy przechodzi się obok jej boksu, a ona stoi w boksie opatulona derką i owijkami jak cielak. Lonżowanie przebiega stopniowo, na początku tylko w ogłowiu, później w ochraniaczach, owijkach, na gumach i w końcu z siodłem. Klaczka jest pojętna, szybko się podporządkowuje moim decyzjom i nie boi się przedmiotów, które się na nią zakłada. Akceptuje nawet delikatne obijanie rozwiniętych strzemion po bokach. Capluje przy początkach chodzenia w ochraniaczach, było także trochę brykania. Problemy były również z dobraniem rozmiaru ochraniaczy - kobyłka ma sporą nogę, którą też przecież trzeba chronić przed urazami. W przerwach między intensywną pracą na lonży, na dwóch lonżach wprowadzam klacz do nowych miejsc - na solarkę, do karuzeli. Problemów w pierwszym nie było - klacz stała jakby nie zauważając padającego na nią światła, a w karuzeli trochę się na początku pogubiła, również z racji swych rozmiarów było jej trochę ciężej niż innym koniom. Nie umiała dostosować tempa do kręcącego się boksu, uciekającego jej spod kopyt. Metodę na to znalazłam szybko - chodziłam obok niej na zewnątrz, później zawieszałam w danym boksie jakąś zabawkę, za którą szła jak oczarowana. Dwa tygodnie minęły bardzo szybko, Sonata bardzo potulnie i chętnie przyjmowała wiedzę i doświadczenia.
Pod koniec tego etapu osiągnęłyśmy całkowite porozumienie na lonży, rozluźnienie w pracy na ogłowiu i z siodłem, w ochraniaczach lub owijkach, pełne oswojenie z batem, klacz traktuje go jako pomoc, wskazówkę, czasami upomnienie. Sonata zna myjkę, solarium, karuzelę, halę i wie, że te pomieszczenia nie gryzą.

11 lipca - 1 sierpień praca na długich wodzach
Jako wstęp do bliższej współpracy z człowiekiem oraz do powożenia. Przed wprowadzeniem tego ćwiczenia było dużo pracy - przecież nie wsadzi się młodego konia w dwie wodze i nie można oczekiwać do niego, że będzie rozumiał, o co tutaj chodzi. Zaczęłyśmy od friendly game, w którą bawiłyśmy się już wcześniej i nie sprawiła nam dużego kłopotu. Klacz podczas zabawy stoi w miejscu nasłuchując tego, gdzie jestem uszami. Sonata ufała mi i najwyraźniej wierzyła, że to, co trzymam w rękach groźne dla niej nie jest. Następnie prowadzenie w ręku, zatrzymania od nacisku wędzidła i komend głosowych. Kolejnym etapem było ustępowanie od nacisku, zarówno od przodu, tyłu jak i z boków. Później wprowadzałam elementy chodów bocznych, które szczerze mówiąc średnio wychodziły, więc poświęciłam im więcej czasu. Na szczęście kobyłka była bardzo pojętna - i tak zabrało nam to stosunkowo mało czasu. Następny etap i kolejne ćwiczenia - łopatka do wewnątrz i zad do wewnątrz. Udawało się przez jakieś 30m, potem kobyłka odpuszczała i nie chciałam naciskać.
Klacz szybko pojęła istotę tego ćwiczenia i chętnie, niemal w ekscytacji, wykonuje wszystkie polecenia. Po zakończeniu tego etapu przeszłam do kierowania za pomocą ogona. Kobyłka niesamowicie cierpliwa, pojętna, byłam z niej bardzo zadowolona, jak podążała zadkiem tam, gdzie ją kierowałam. Po raz pierwszy udało mi się chyba nawiązać taką więź z koniem. Podczas zajeżdżania moich poprzednich koni nie miałam takiej wiedzy, jaką teraz miałam, teraz mogłam się popisać i nawiązać z Sonatą ogromną wieź. Dopiero po takim długim wstępie doczepiłam Sonatę do dwóch wodzy. Doskonale się ze sobą kontaktowałyśmy, przez te tygodnie coraz lepiej ją poznawałam - widziałam, kiedy zaczyna się nudzić, wiedziałam, kiedy kończy się jej i tak duża cierpliwość, wiedziałam kiedy się waha, nie rozumie, a kiedy opada z sił. Odgadywałam jej potrzeby, tak samo dobrze jak ona moje zmienne nastroje i oczekiwania. Jednym słowem - coraz lepiej ze sobą współgrałyśmy. Praca na długich wodzach okazała się być doskonałym pomysłem, pod koniec ćwiczeń chodziłyśmy między slalomami, kręciłyśmy wolty, a największym sukcesem było zaakceptowanie ciężaru przyczepionego po drugiej stronie - w pożyczonej uprzęży do bryczki kobyłka ciągała klocek drewna. Bo co tam dla niej beczki, miała swoją masę i beczki by nie poczuła, że ciągnie. Drugi etap zajeżdżania zakończony spektakularnym sukcesem - im dłużej pracowałam z Sonatą tym lepiej mi się pracowało.

2 sierpnia - 9 sierpnia ludniejszy tydzień, zabawy
Tydzień przerwy od intensywnej pracy - należał się i mnie i kobyłce. Co drugi dzień przyjeżdżałam do Sonaty, żeby się z nią pobawić, przypomnieć nabyte umiejętności w zależności od potrzeby, resztę dni leniuchowała z końmi na pastwisku. Oprócz tego zepsuła się pogoda - do tej pory było słonecznie i ciepło, teraz zrobiło się upalnie i burzowo, co nie sprzyjało zachowaniu czystej sierści u Chudej - błoto na pastwisku dawało się w kość.

9 sierpnia - 30 sierpnia wieszanie się i wsiadanie
Przez te 3 tygodnie nastąpił przełom - nareszcie wsiadłam na Sonatę. Prosząc o pomoc Nojkę, która też miała dobry kontakt z Sonatą (ta jakby wyczuła, kto zarządza ilością rozdawanego siana) stopniowo najpierw wieszałam się w siodle, kilka razy na trening, stopniowo aż do przewieszania się i prowadzenia przez Nojkę w ręce przez całą ścianę. Na kolejnych treningach przekładałam nogę i siadałam, odciążając jeszcze grzbiet Sonaty. Po osiągnięciu rozluźnienia Sonaty i mojego podczas prowadzenia klaczy w ręku przez Nojca poczułam, że wszystko będzie super - mam cudownego konia, który mnie kocha, damy radę! Następnego dnia złapała wodze i przy pomocy Nojki nauczyłam Sonatę reagować na pomoce z siodła. Tak to prosto brzmi - na szczęście po ćwiczeniach na długiej wodzy Sonata nauczyła się kilku rzeczy i 'wystarczyło' przenieść je w siodło. Na początku, trochę zestresowana, kobyłka spieszyła, zacinała ogonem i strzygła uszami nie wiedząc co się dzieje, ale nie protestowała. Po usłyszeniu kojącego głosu stawała się spokojniejsza. W ostatnim tygodniu treningu odczepiamy się od lonży, przyuczam Sonatę do reagowania na pomoce tylko i wyłącznie ze mną w siodle, kręcimy podstawowe figury. Po osiągnięciu całkowitej kontroli nad klaczką oraz rozluźnieniu w stępie - pierwsze zakłusowanie pod siodłem. Oczywiście kłus anglezowany, by ułatwić co nieco małemu móżdżkowi wielkiego cielska, które tak bardzo pokochałam. Dość długo, kilka treningów poświęciłyśmy na osiągnięcie równowagi w tym chodzie, wolty na razie o dużej średnicy, żeby nie nadwyrężać 'świeżej' klaczki. Serpentyny wężyki, slalomy miedzy beczkami, wszystko wydawało się być, jakby Sonata chodziła pod siodłem przynajmniej z pół roku. Opanowana, nawet rozluźniona, szła chętnie i swobodnie do przodu. Prawdziwą ulgę i przepełniającą mnie radość poczułam po pierwszym zagalopowaniu Sonaty. Nareszcie mamy pokonaną tą magiczną barierę! Co prawda kobyłce bryknęło się raz czy dwa z nadmiaru energii, może miał tez na to wpływ mój cichy pisk radości - galopowało się na niej jakby... się siedziało w bujanym fotelu. Wygodnym fotelu! Mogłam tak całą wieczność, ale Sonata nie nabyła jeszcze odpowiedniej kondycji, wiec zagalopowałam podczas tej samej jazdy jeszcze raz, na drugą stronę i dałam Sonacie odpocząć. Następnego dnia przyjechałam ponownie, ćwiczyłam z Sonatą ponownie zagalopowania - dzięki Bogu wyczuwała zawsze na którą nogę zagalopować i nie miała z tym problemów. Starałam się nie wyciskać całej na treningach, ale ciężko mi było przerwać tak przyjemne chwile, tym bardziej, że Sonata sama by nie przeszła do chodu niżej, może galop zwalniać i zwalniać aż do znikomego tempa, ale nie zhańbi się przejściem do kłusa - przynajmniej tak wnioskowałam, że by tak było, nie miałam zamiaru sprawdzać jak się zachowa przy zupełnym braku energii. Przy codziennych chodzeniu pod siodłem, na co mogłam sobie pozwolić przy dużej ilości wolnego czasu w wakacje. Kolejny etap - zakończony.

31 sierpnia - 7 września luźniejszy tydzień, wyjazdy w teren
Po kolejnej porcji intensywnego treningu chwila odpoczynku dla klaczy i dla mnie. Na czas wakacji niemal zamieszkałam w Star Horses, ale zaraz zaczynają się zajęcia, trzeba chwilowo przystopować. Zadowolona Sonata znowu am chwilkę na podreperowanie energii leżąc w boksie i skubiąc trawę na pastwisku. Zadowolona mogę stwierdzić, że nabrała masy - nie kilogramów tłuszczu, a mięśni. Porządny wycisk, codzienne treningi i nauka nowych rzeczy dobrze na klacz wpłynęły. Przez ten tydzień, tylko jeśli miałam czas przyjeżdżałam do Sonaty, która mimo wszystko witała mnie entuzjastycznie, żeby zapoznawać ją stopniowo z ternami wokół stajni. Początkowo były to krótkie, 15 minutowe wypady po okolicznych pagórkach koło pastwiska, czyli tereny, które znała. Ze dwa razy pojechałam również z Nojką i jej koniem jako starszym, doświadczonym przewodnikiem dla Sonaty w godzinny teren w nieznane ani mi ani jej jeszcze lasy. Czekało nas na trasie kilka pagórków, wniesień, nawet rów, przez który - chcąc nie chcąc - kobyłka musiała przejść. Wyjątkowo odważna, chętna i do przodu, jeszcze bezpieczniej czuła się w obecności innego konia i nawet bryknęła w galopie rozochocona.

7 września - 31 października szlifowanie nabytych umiejętności
Te niepełne dwa miesiące ukończyły etap życia klaczy nazywany zajeżdżaniem. Przez te długie tygodnie pracy - również z całodniowymi przerwami i wypadami w tereny, na początku z innymi końmi, ostatnio również i samotne eskapady w pobliski las - ćwiczymy na hali ze względu na warunki pogodowe to, czego Sonata się nauczyła oraz rozwijania jej przepuszczalności - taktu, kontaktu, rozluźnienia, prostowania oraz najważniejsze - impulsu oraz zebrania. Ostatnie dwa aspekty nie były zupełnie nowe, ale zabrały najwięcej czasu. Takt - od początku oceniany na bardzo dobry, równomierność kroków zachowana w każdym chodzie figurze, na prostej, na zakręcie. Kontakt - Sonata ufnie i bardzo chętnie dochodzi do mojej ręki utrzymując stałą, miękką łączność miedzy swoim pyskiem a moimi dłońmi, poszukuje go również samodzielnie, chętnie przeżuwa wędzidło. Rozluźnienie - do niego przykładałam ogromną wagę od samego początku szkolenia, na obecną chwilę grzbiet kobyłki jest rozluźniony i kołyszący, mięśnie są napinane i rozluźniane w sposób naturalny, niewymuszony. Podczas jazdy widać całą nią, że lubi to, co robi i robi to z nieprzymuszonej woli, chociaż nie wiadomo jak fajnie było w danej chwili na pastwisku. Jej zadowolony pysk promieniuje samozadowoleniem, oczy błyszczą, uszy szukają dźwięku mojego głosu i często koncentrują się na jeźdźcu, czasem jednak rozpraszając swoją uwagę obserwując uważnie otoczenie. Grzbiet kołyszący, sprężynujący, przeżuwanie wędzidła, poparskiwanie,równomierny chód, odprężenie, bujający się w rytmu ruchu ogon, często potakujący łeb - efekty codziennej współpracy. Prostowanie - pokrywane ślady kopyt przednich przez tylne, u Sonaty występuje lekkie przekrzywienie na prawo , ale równomierne gimnastykowanie na obie nogi nie dopuści by klacz usztywniła się na jakąkolwiek ze stron i będę do tego dążyć - by klacz poprawnie się wyprostowała. Impuls, czyli dynamika - sprawę ułatwia tu dobre rozluźnienie Sonaty, poza tym już wcześniej wykazywała, nawet nie pod siodłem, dużą umiejętność samodzielnego 'pchania' od zadu. Dość szybko udało mi się przekonać Sonatę, żeby tak właśnie wyglądał impuls pod siodłem - od zadu do przodu. Ostatni aspekt naszej pracy przy zajeżdżaniu - zebranie - wzmacniamy tu siłę nośną zadu poprzez różne ćwiczenia w galopie, wolty, przejeżdżanie przez drągi i pojedyncze koziołki przy okazji oswajając się z niskimi skokami pod jeźdźcem. Pod koniec października na naszych treningach jeździłam już na świetnym koniu, niosącym prawidłowo 'pod górkę', u której zad jest motorkiem napędzającym, o delikatnym i dobrym kontakcie, rozluźnieniem oraz taktem w każdym chodzie i ćwiczeniu. Owszem, zabrało to dużo czasu i zabierze jeszcze więcej, żeby dojść jak najwyżej. Wszystkie elementy zajeżdżania łączą się w całość i gdy jedno nie współgra - reszta też nie będzie dobra, wszystkich sześć aspektów daje przepuszczalność i to głównie do niej dążyłam przez tych kilka miesięcy intensywnego zajeżdżania oraz wcześniej - cztery lata życia klaczy przygotowujące ją do tego etapu w jej życiu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Boks IV / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin