Chocky
Administrator
Dołączył: 08 Mar 2011
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: polska
|
Wysłany: Nie 16:08, 08 Kwi 2012 Temat postu: 20.10.2011r - Spacer |
|
|
Rano weszłam pozytywnie nabuzowana do stajni, miałam plan osiodłać Dark Knight'a i pojeździć z nim na luzie po ujeżdżalni, tak, żeby zacząć powoli się dogadywać. Skierowałam się od razu do bosku mustanga, po drodze witając się przy okazji z pozostałymi końmi. Kiedy już byłam u kasztanka uśmiechnęłam się, na widok rozwalonego w boksie ogiera.
-Wstawaj, śpiochu.- powiedziałam przez kraty, nie chcąc go straszyć nagłym wejściem. Dark uniósł pytająco łeb, po czym... stwierdził, że mnie oleje i poszedł spać dalej. Przewróciłam oczyma - czas było sięgnąć po cięższe środki... Wyjęłam więc z kieszeni cukierka dla koni, po czym otworzyłam boks i wyciągnęłam rękę ze smakołykiem w stronę ogiera.
-No choć, choć, zobacz, co dostaniesz, jak wstaniesz...
Tym razem, po podniesieniu łba, mustang podniósł się cały. No tak, mało który koń oparłby się wizji smakołyka.
-No, dobry konik.- uśmiechnęłam się jak głupia i poklepałam delektującego się Darka po szyi.- Trzeba cię coś ruszyć, idziemy pojeździć?
Oczywiście, nawet nie oczekiwałam odpowiedzi. Wyszłam z boksu, zamknęłam za sobą wejście i radośnie poszłam do siodlarni. Cóż, tam czekała mnie niemiła niespodzianka. Naszukałam się sprzętu ogiera i, niestety, nie znalazłam niczego poza popręgiem... A na samym popręgu nie pojeździmy . Zmarszczyłam brwi, niezadowolona.
-No, to nici z jazdy.- westchnęłam. Postanowiłam przynajmniej wyczyścić kasztanka. Wzięłam pierwsze lepsze szczotki (mając nadzieję, że nie ruszam czyjejś własności) i skierowałam się znowu do mustanga. Po drodze zaświtał mi w głowie diaboliczny plan.
-Upiekło ci się, Rycerzyku.- powiedziałam wchodząc do boksu.- Nie masz sprzętu, nie ma jazdy.
Ogier zastrzygł radośnie uszami, jakby chciał powiedzieć 'Super! Będę mógł jeszcze pospać!'
-O nie nie nie, nie ma mowy, spryciarzu. Pójdziemy sobie piechotą na spacerek nad jezioro! - oznajmiłam z uśmiechem.
Założyłam ogierowi kantar i wyprowadziłam z boksu na korytarz, gdzie został uwiązany. Od razu raźno zabrałam się za czyszczenie, najpierw usunęłam zaklejki, potem porządnie wyszczotkowałam sierść. Wyczyściłam jeszcze kopyta, a na koniec rozczesałam grzywę - trochę mi to zajęło - Rudy nie był może jakoś przesadnie brudny, ale leżenie na boku w boksie zrobiło swoje.
Jeszcze raz upewniłam się, że w ogonie nie ma słomy, dałam Darkowi cukierka w nagrodę, że grzecznie stał, po czym szybko odniosłam szczotki na miejsce.
-Okej, Młody, to ruszamy.- oznajmiłam z uśmiechem, gdy już wróciłam. Ogier nie wydawał się przekonany do mojego przewspaniałego pomysłu - przy swoim boksie stanął i stwierdził, że nie ma mowy, on nigdzie nie idzie. Pociągnęłam go lekko za uwiąz, ale ten tylko uniósł pysk do góry i potrząsnął głową.
-Posłuchaj, teraz mnie to mało obchodzi, że nie chcesz iść, musisz się poruszać, bo będziesz gruby i brzydki.- wytłuszczyłam ogierowi, po czym cofnęłam się na wysokość jego łba i skróciłam uwiąz. Cmoknęłam, lekko pociągnęłam i Rudy ruszył - niechętnie, ale zawsze.
-No widzisz, Rycerzyku? Taka ci się krzywda stała?- przewróciłam oczyma. Ten koń mnie rozbrajał.
Kiedy szliśmy w stronę drogi wyjazdowej ze stadniny, spojrzałam w stronę samochodu. Przez myśl mi przeszło, że może wzięłabym mapę, w końcu moja orientacja w nieznanym terenie pozostawiała bardzo dużo do życzenia, ale machnęłam ręką, "bo po co, zapamiętam drogę".
Wyszliśmy na leśną drogę i niemal od razu weszłam na ścieżkę. Oczywiście, nie miałam pojęcia, jak dojść do jeziora, więc poszłam "na instynkt"... co nigdy nie było, w moim przypadku, dobrym rozwiązaniem. Konia oczywiście trzymałam przy sobie - nie znałam go za dobrze i nie miałam pewności, czy coś go zaraz nie spłoszy. Nie doceniłam go jednak - jak prawdziwy mustang szedł pewnie i odważnie, z uszami strzygącymi ciekawsko na prawo i lewo, rozglądając się po jakże ciekawym lesie.
-Tak, tak, Rudy, ja wiem, że to wszystko jest bardzo interesujące – przewróciłam oczyma, gdy ogier obejrzał się energicznie za przeskakującą drogę sroką – ale uspokójże się, bo się zgubimy.
Oczywiście, Dark ani myślał się uspokoić, ale pomimo to usilnie starałam się zapamiętać drogę. Mój towarzysz skutecznie mi to utrudniał, łatwo więc się domyślić, że... bardzo szybko straciłam orientację w terenie.
Zbliżało się południe i w lesie zrobiło się cieplej. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam Rudemu derki, a raczej – że żadnej nie mogłam mu znaleźć. Musiałam jechać do sklepu, żeby ogarnąć jakiś prywatno-dyżurny ekwipunek, ale jak na razie poprowadziłam Rudego przed siebie. Nie ma co, chciałam dojść nad jezioro, zrobić parę zdjęć i i podjąć próby powrotu. Szkoda, że nie miałam zielonego pojęcia, GDZIE jest jezioro.
-OK, Vey, lecim na żywioł. - westchnęłam ciężko na którymś z kolei skrzyżowaniu i skręciłam w prawo. To był strzał w dziesiątkę, las się przerzedził i dojrzałam rozległą taflę jeziora. Knight machnął głową uradowany i ruszył raźnym stępem do wody.
-Nieee, nie ma chleba! - przytrzymałam ogiera, chcącego w środku jesieni wpakować się do lodowatej wody. - Się przeziębisz i Bix urwie mi łeb.
Koń spojrzał na mnie z wyrzutem. Pogrzebał nogą w ziemi. Pozwoliłam mu sięgnąć trawy, poluzowałam uwiąz. To był mój błąd, gdyż już po chwili... Uwiąz dyndał żwawo koło kasztanka, pędzącego do wody.
-Oż ty cholero! - wykrzyknęłam zaskoczona. Zbliżyłam się do brzegu, na samą krawędź wody. - Dobra, zmoczyłeś się już. Wracaj. - splotłam ręce na piersi. Ogier podszedł trochę bliżej, tak, że stał po pęciny w wodzie i... radośnie wspiął się, by uderzyć nogami w taflę i posłać w moją stronę małą fontannę.
-Grr... Dark Knight... - zmarszczyłam groźnie brwi. Byłam cała mokra, a koń, którego wzięłam na spacer, stał uradowany w zimnych odmętach, jakby chciał powiedzieć „Choć tu i mnie złap!”. Prychnęłam, wyciągając cukierka dla koni z kieszeni.
-Choć, rudzielcu, choć, patrz, co ciocia ma dla ciebie...- wyszczerzyłam się głupio. Koń spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i wszedł jeszcze głębiej – po brzuch. Niebieski uwiąz unosił się na wodzie.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Powinniśmy już wracać, a ta ruda bestia ani myślała wychodzić z jeziora. Westchnęłam, ściągnęłam buty, skarpetki, kurtkę i bluzę, po czym... W spodniach i T-shircie weszłam za kasztankiem do wody (brr, ZIMNO!). Oczywiście, konik dał się grzecznie złapać.
Przemoczona i zrezygnowana wyprowadziłam Rudego na brzeg, ubrałam się i wróciłam na ścieżkę, którą przyszliśmy. Okazało się, że idąc nią prosto, dochodzi się do drogi dojazdowej, którą już znałam. Wkrótce byliśmy w stajni.
Nie ma litości – wstawiłam konia do boksu, gdzie naszorowałam go słomą i wyczesałam.
-A bądź ty jutro chory, złośliwcze... - pogroziłam mu palcem i dałam cukierka na pożegnanie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|